Stowarzyszenie SOS Wioski Dziecięce jest częścią międzynarodowej organizacji SOS Children’s Villages, obecnej w 137 krajach i terytoriach. Pierwsza SOS Wioska Dzięcięca powstała w 1949 roku w Austrii. Została założona przez Hermanna Gmeinera. Nasze Stowarzyszenie pomaga dzieciom w Polsce i w Afryce.
Projekt , który finalizowaliśmy na północy Tanzanii pod koniec września, okazał się pomocnym do odwiedzenia naszych Podopiecznych z domu dziecka w Nakuru. Odległość to raptem 600 km i nasz przewodnik – – postanowił nam towarzyszyć, abyśmy w tych niepewnych czasach dotarli cali i bezpieczni. W czwartek wczesnym wieczorem zawitaliśmy w domu dzieciaków, część z nich była już w domu, gdyż zaczynała się tygodniowa przerwa jesienna w szkole, pozostałe odebraliśmy ze szkół następnego dnia. Poprzedni wieczór zaskoczył nas uszkodzeniami oświetlenia zewnętrznego, co naprawili o poranku przed wyjazdem Kuba z Andrzejem, ale co do zasady cały piątek był dniem bardzo aktywnym – opłaciliśmy wszystkim dzieciom jesienny semestr w banku w centrum, zrobiliśmy zakupy na kilka tygodni. Spotkaliśmy się z Ivy – nasza studentką z tamtego regionu oraz z jej tatą, odwiedziliśmy Kevina, Beatrice i Nicksona, którzy także pochodzą z Nakuru, a popołudniu czekając na ostatnie szkolne autobusy zrealizowaliśmy jeszcze jeden cel – o tym małym „drukowanym” cudzie przeczytasz TUTAJ – kliknij. W Kenii podczas naszego pobytu na powietrzu obowiązują maseczki – uzbrojona policja z długą bronią dba, by za zasada była przestrzegana. Na zakończenie poszliśmy także na zakupy u lokalnych sprzedawców, abyście mieli na co czekać w fundacyjnym sklepiku ( Piątek wieczór to juz zabawa na całego! Wspólny posiłek, rozmowy, oglądanie bajek, gdy mała Marie „zarządzała” pilotem do telewizora. Wspólne śmiechu z Jane, Joshuą, obserwacja postępów Charlesa, gdy na kolanach przestawiał Ruth po salonie, by zawsze była blisko reszty grupy. Tego wieczoru wspominaliśmy z Lucy jej pierwszy dzień szkoły z internatem, a Esther, najstarsza podopieczne domu dziecka, powiedziała nam o swoich planach na przyszłość. Tego wieczoru przekazaliśmy także przybory szkolne oraz 2 torby zabawek dla dzieci, przekazane nam w ramach akcji Graj w Zielone prowadzonej na rzecz naszych Podopiecznych przez Papiernik by Empik (kliknij, by poznać szczegóły). Tego wieczoru odbyło się także intensywne wieczorne poszukiwanie odpowiednich butów na samochodowe safari następnego dnia oraz organizacji drugiego auta. W jednym niestety się nie zmieścimy. Na pomoc przyszła córka Reginy – Angie. Dzięki niej i jej mężowi, mogliśmy ruszyć do parku narodowego w komplecie. W domu została jedynie Ruth i Charles, dla których wielogodzinna jazda samochodem, nie jest się z nami nawet Precious, choć tego dnia czuła się wyjątkowo słabo z powodu poważnej rany na kolanie i osłabieniem organizmu, mimo rozmowy – nie chciała zostać w domu i stracić tej okazji. O wyprawie do parki narodowego na safari i oglądaniu dzikich zwierząt z bliska po raz pierwszy, a także sesji zdjęciowej dla Rodziców Adopcyjnych, przeczytasz TUTAJ – kliknij. Po powrocie z safari postanowiliśmy skorzystać z zachodzących promieni słońca i obejrzeć okolicę – mając kilku chętnych „pilotów” drona zrobiliśmy szybka wyprawę lotniczą po okolicy. Udało się zobaczyć główną drogę, ogród, zagrody zwierząt za domem, a także bezpiecznie wylądować na podwórku. Starsza młodzież postanowiła kontynuować oprowadzanie po domu, co pozwoliło nam na wykonanie kilku zdjęć – w tym brakujących półek i regałów w kuchni i spiżarni. Trzymanie żywności na ziemi nie sprzyja utrzymaniu jej świeżości, ale budżetu na ten moment brak. Podobnie jak na finalne malowanie sporej ilości ścian – stąd nadal brakuje pewnej świeżości po budowie. Kuba z Andrzejem postanowili policzyć metraż, aby móc wycenić koszty malowania. Podamy je wkrótce na naszej stronie, dla chętnych chcących dofinansować malarskie lub stolarskie prace w domu dziecka. Ten ostatni wieczór także obfitował w wyjątkowe wydarzenia. Nasz wolontariusz Kuba, postanowił umilić wszystkim dzieciom czas wyjątkowym pokazem iluzji! Śmiechu, radości, okrzyków zdziwienia, a nawet krótkich dodatkowych pokazów dodatkowych nie było końca, gdy Timothy i Ramsey postanowili zgłębić tajniki kilku „numerów”. Niedzielny poranek zastał nas już z plecakami. Tego dnia musieliśmy dotrzeć do Nairobi, bo pierwszy lot do domu już najbliższej nocy. Nairobi zaskoczyło nas nowoczesnością, architekturą i otwartością ludzi. Natomiast warto mieć z tył głowy, że jest zaliczane do najniebezpieczniejszych miast na świecie. Do zobaczenia Kochani następnym razem!
W połowie lipca br. poznaliśmy wyniki tegorocznej edycji konkursu dla młodych architektów i architektek Kaira Looro, której tematem był projekt Domu Dzieci w Senegalu. Do konkursu swoją propozycję zgłosiły także Alicja Bakalarska, Julia Ciężar, Matylda Wolska, studentki Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej, które szczególną uwagę w swojej pracy poświęciły
Oto treść tej rozmowy: Piotr Dziubak KAI Rzym: Jakie są dzieci afrykańskie? Czy zawsze są odważne, obecne, pozytywnie nastawione do życia? O. Krzysztof Zębik: One przede wszystkim chcą być zauważone. Krążą i przychodzą w grupkach. Mają taki odruch społeczny. Dzieci są cały czas razem. Razem się bawią, razem żyją. Wielodzietność nie jest tu rzadkością. Jeśli jest siedmioro, dziewięcioro dzieci, to wiadomo, że starsze będą opiekować się młodszymi. Są bardzo odpowiedzialne. Dbają o siebie nawzajem. Dzielą się i cieszą się tym, co mają. Widać w nich radość. Nawet to, że nic nie mają, nie powoduje braku uśmiechu. Chętnie przychodzą i biorą udział w pracach grup albo zabawach, które dla nich organizujemy. Dzieci tutaj są zdecydowanie odważniejsze, z łatwością się przedstawią czy zaśpiewają piosenkę w obecności innych. W nas, misjonarzach, widzą też osoby, które mogą im pomóc w konkretnych problemach: opłaceniu szkoły, załatwieniu ubrań. Jeśli są głodne, to przyjdą i powiedzą: „Jesteśmy głodni. Pomożesz nam?” Bardzo często o problemach rodzin dowiadujemy się właśnie od dzieci. Wtedy możemy zorganizować konkretną pomoc. Cały czas mamy kontakt z rodzicami dzieci, które uczęszczają do naszej parafii. Znamy warunki, w jakich one żyją. Dzieci pomagają budować więzi z całymi rodzinami. Są rodziny, które mają dach nad głową, ale zdarzają się też takie, które nie mają mieszkania. Część dzieci ma rodziców, inne niestety nie. Pamiętajmy, że między dziećmi łatwo o jakąś formę zazdrości: on ma ładną koszulkę, a ja nie mam…, on je, a ja nie mam nic do jedzenia. Zdarzało się, że chore dzieci przychodziły i siadały pod drzwiami, ponieważ w domu nie miały zupełnie nic. Zawsze pod ręką staram się mieć podstawowe lekarstwa: na malarię, bóle brzucha, na tyfus. Wracam do domu i widzę, że ktoś dosłownie leży chory na schodach i nie ma żadnych lekarstw. Trzeba pomóc, oni na to liczą. KAI: Dzieci w Afryce muszą dorośleć szybciej. Jak Ojciec widzi relacje rodziców i dzieci? KZ: Te więzi są specyficzne. Chłopcy mogą robić to, co im się podoba. Swobodnie się bawią, grają w piłkę. Mają zdecydowanie więcej wolności. Natomiast dziewczynki są pod większą opieką rodziców i są trzymane w domu. Ta kontrola jest jeszcze silniejsza wobec dorastających dziewcząt. Rodzice niechętnie pozwalają im wychodzić. Boją się o nie. W plemionach pasterskich, w zależności od tego, jak dana dziewczyna została wychowana, wiąże się to z określoną liczbą krów. Jeśli dziewczyna będzie się gdzieś włóczyła po miasteczku, inni będą ją widzieć w towarzystwie chłopaków, to jej wartość, a tym samym liczba krów spada. Inni zaczynają wtedy mówić: ona jest ze złego domu, ponieważ nie pracuje, nie przebywa z rodzicami, tylko gdzieś chodzi. Jeśli taka dziewczyna zajdzie w ciążę, to jej sytuacja jest bardzo trudna. Dziewczynki zajmują się młodszym rodzeństwem, pomagają w domu, chodzą po wodę. Od ok. 11-12 roku życia ich miejscem jest prawie wyłącznie dom. KAI: Jak rodzice z perspektywy Ojca wyrażają swoje uczucia wobec dzieci? KZ: Takiej – powiedzmy – europejskiej czułości wobec dzieci w Afryce nie zobaczymy. Nie ma tu takiego sposobu opieki, że gdy tylko dziecko zapłacze, zaraz do niego biegniemy. Dzieci są dużo bardziej zdyscyplinowane, są karane. Ojcowie są nieobecni ze względu na pracę albo nie ma ich w ogóle. Nie widać ojców, którzy przebywają ze swoimi dziećmi albo uczą swoich synów. Czułość matek wobec maluchów jest jak najbardziej obecna. Później matki traktują jednak dorastające córki po wojskowemu. Jeśli nabroją, zostaną ukarane. Takiego przytulania do rodziców, jakie widać w Europie, tutaj nie ma. KAI: Czy dzieci opowiadają o swoich marzeniach, o planach na przyszłość? KZ: Dostęp do internetu jest bardzo utrudniony, ale także dostęp do prądu nie jest łatwy. Baterie telefonu można naładować w mieście. Trudno mi jest wyobrazić sobie teraz sytuację, że rodzice dają dziecku telefon do ręki. Młodzież już ma łatwiejszy dostęp. Jeżdżąc po wioskach, staram się zawsze mieć ze sobą projektor filmowy, żeby dzieciom pokazać jakiś film. Pewnie jeśli południowosudańskie dzieci mogłyby zobaczyć, jak ludzie żyją w Europie, zaczęłyby się pojawiać pytania: dlaczego my tego nie mamy? Dlaczego my tak musimy żyć? Pokazywane filmy odbierają jako prawdę. Kiedy widzą, że ktoś lata w filmie, zaraz pytają: czy ludzie mogą tak latać? Młodzież wyraża już swoje marzenia, plany. Jeden chciałby zostać lekarzem, inny nauczycielem, wyjechać na studia do Kenii albo do Ugandy. Główne marzenia dzieci pozostają w sferze konkretnych marzeń. Ktoś w ładnych butach przejdzie obok nich i one zaraz powiedzą: chciałbym mieć buty. Zbliża się Boże Narodzenie – chciałbym mieć jakieś nowe ubranie. Dzieci mają takie podstawowe marzenia. Chodzą do szkoły, ale nie wiedzą, czy ją skończą. Edukacja jest, ale na bardzo niskim poziomie. Bardzo wiele dzieci nie kończy szkoły, a zwłaszcza dziewczynki, ponieważ wychodzą wcześnie za mąż w wieku 13-14 lat. KAI: Czy gdy Ojciec przyjeżdża do Europy, zauważa jakiś fałsz w pokazywaniu, opowiadaniu rzeczywistości świata dzieci Afryki? KZ: Miałem okazję spotkać organizacje, których głównym celem było zarabianie na historiach dzieci z Afryki. Są fundacje, które dla zysku wykorzystują płacz dzieci, to, że muchy siadają na ich twarzach, że maluchy mają napęczniałe brzuszki. To się pokazuje. Słyszałem o fundacjach, które przyjeżdżały do Afryki, żeby przygotować dzieci do zdjęć, brudząc je i ubierając w łachmany. To miało służyć tylko wywołaniu współczucia. Często tworzy się i wykorzystuje sytuacje, które są zupełnie nieprawdziwe. To wszystko ma wesprzeć zbieranie funduszy na pomoc dzieciom. Zadaję sobie pytanie: jaki procent zebranych środków trafia do nich? My, misjonarze, staramy się jednak pokazywać radość dzieci. Problemy są. Nie ukrywamy ich. Pisząc na przykład na swoim blogu, staram się nie epatować tylko trudnościami i biedą. KAI: Czy ma Ojciec w pamięci historie dzieci, które mocno się w nią wpisały? KZ: Pewnego dnia do naszej grupy przyszły dwie dziewczynki. Były półnagie, prawie bez ubrań. Siadły na samym końcu sali. Widać było, że mocno się wstydziły wyjść do innych dzieci. Z katechetą poszliśmy do ich domu poznać rodzinę, zobaczyć, jak mieszkają, jak wygląda ich sytuacja. Nic tam nie było. Zresztą trudno było to nazwać domem: cztery słupy i płachta, która służyła za dach. Dziewczynki spały na ziemi. Tam zupełnie nic nie było, nawet żadnych ubrań. Zaczęliśmy ich wspierać. Dziewczynki wychowywała tylko mama. Zorganizowaliśmy im ubranka i posłaliśmy je do szkoły. Muszę powiedzieć, że po roku czasu, bo tyle już minęło od naszego spotkania, to są zupełnie inne dzieci. Dzięki takim prostym rzeczom ich życie diametralnie się zmieniło. Innym razem spotkaliśmy dziewczynkę na ulicy, która żeby wesprzeć budżet domowy, była zatrudniona w warsztacie samochodowym. Zajmowała się czyszczeniem części samochodowych. Ją też udało się wysłać później w porozumieniu z rodzicami do szkoły. Pewnego razu odwiedzałem wsie. Miałem tam chrzcić dzieci. Na noc miałem rozłożyć sobie namiot. Powiedziano mi, żebym rozłożył namiot blisko pewnej rodziny, żebym nie był sam w buszu w nocy. Wieczorem rozmawiałem z nimi, cały czas zaciekawiony, gdzie oni będą nocować. Okazało się, że mieli kawałek materaca, na którym położyła się matka i jej cztery córki. Mieli jakiś kawałek koca, którym się przykryły. Chłopcy natomiast położyli się pod drzewem. W nocy było bardzo zimno. Nie udało mi się zmrużyć zupełnie oka. Zdarzyło mi się spotkać matkę siedząca pod drzewem. Niedaleko leżała jej 8-letnia córeczka. Była cała przykryta. Twarz też. Pytam: co się stało? Ona jest chora. Zmierzyłem gorączkę. Mała się trzęsła. Trzeba ją zabrać do szpitala. „Ale my nie mamy pieniędzy, księże”, odpowiedziała mi matka. Dziecku dadzą tylko paracetamol za darmo. Każde inne lekarstwo będzie płatne. Ta mama była zupełnie bezradna. Często wystarczy dać komuś jedną pastylkę lekarstwa, żeby uratować mu życie. Staram się mieć zawsze przy sobie lekarstwa. KAI: Czy jakiś rezolutny malec zaskoczył czymś Ojca? KZ: Często spotykam dzieci, które widać, że są bardzo uzdolnione, że mają bardzo ciekawe rozumowanie i że dobrze byłoby, żeby poszły do szkoły. U nas kradzieże są na porządku dziennym, chociaż mnie nic takiego się jeszcze nie zdarzyło. Muszę przyznać, że w kwestii „nie kradnij” dzieci są przykładem dla dorosłych. Może one przyniosą zmianę? Dzieci są bardzo odpowiedzialne. One rozumieją, że każda kradzież jest złem. KAI: Czy w okresie pobytu w Sudanie Południowym zauważył Ojciec zmianę w zachowaniu rodziców wobec dzieci? KZ: Wydaje mi się, że powoli coś się zmienia. Pracujemy z dziećmi, ale mamy kontakt z ich rodzicami. Oni też uczestniczą w życiu naszej parafii. Te rodziny są bardzo odpowiedzialne za wspólnotę. To nie było aż tak wyraziste wcześniej. Jeśli mamy jakiś problem z dziećmi, to nie ja zajmuję się jego rozwiązaniem. Jeśli dwóch chłopców się pobije, to pokój zaprowadzają rodzice, starszyzna naszej parafii. Oni tłumaczą dzieciom, jak powinny się zachować. To pomaga rodzicom. Kiedy określimy problem, praca nad trudnością, która wynikła, zobowiązuje rodziców. To nie biały, który sobie coś wymyślił, ale to rodzina, starszyzna, to kobiety, zajmujące się edukacją w naszej wspólnocie, szukają rozwiązania problemu. Jeśli chodzi o budowanie relacji, to w naszej wspólnocie parafialnej organizujemy spotkania, na których właśnie kobiety tłumaczą, jak dziewczęta powinny się zachowywać, także z chłopakami i innymi osobami. Natomiast młodzież u nas nie rozumie roli Kościoła, wiary. Oni niestety nie pracują. Uważają, że im się wszystko należy. Chodzą i zastanawiają się, czy mają dość krów, żeby móc się ożenić. Brakuje skoku jakościowego w budowaniu więzi. Po ślubie nic się nie zmienia w jakości. Poziom kultury, relacji pozostaje ten sam. My obserwujemy minimalne zmiany. Trudno zmienić kulturę. Kiedy przyszedłem na parafię cztery lata temu, słabo wszystko funkcjonowało. Myślę, że teraz udało nam się zbudować wspólnotę dzieci, które przebywają razem, maja wspólne spotkania, wyjazdy. Powiedziałbym, że są to nasze dzieci, które należą do naszej wspólnoty parafialnej. Widać, że się wspierają, że zrodziła się między nimi więź. KAI: Jak można wesprzeć dzieci w Waszej wspólnocie? KZ: Najważniejszą rzeczą dla nas jest ich rozwój, ich wychowanie. Chcemy zapewnić im podstawowe potrzeby, żeby podkreślić ich godność człowieka. Zależy nam, żeby były ubrane, żeby były czyste, żeby mogły pójść do szkoły i żeby nie chodziły głodne. Nie chodzi nam o robienie jakiegoś rozdawnictwa. Staramy się poznawać rodziny w naszych wspólnotach, znać ich problemy i szukać dla nich wsparcia. Często ludzie szukają nadziei, że ktoś ich zauważy i ktoś im chce pomóc. Małą rzeczą można często ludziom przywrócić godność i nadzieję na przyszłość. P. Dziubak (KAI Rzym) / Rzym
Adopcja Serca to inicjatywa ogólnoświatowa; tam gdzie są dzieci bez pomocy socjalnej, zdane na los, głodne, bez perspektyw – startują takie akcje. To, że jedna osoba wpłaca na misję w Kamerunie nie oznacza, że inna osoba mając dziecko w Kamerunie ma je z tej samej misji.
Nawet nie wiem kiedy, ale minął już miesiąc i przyszła pora na kolejny projekt z serii Dziecko na Warsztat. W jego tegorocznej edycji wybieramy się w podróż po świecie. Zaczęliśmy lokalnie od naszego kraju (KLIK), a dzisiaj przyszła pora na Afrykę – a dokładnie afrykańską sztukę i rękodzieło. Tym razem podeszliśmy do tematu nieco inaczej. Zapraszam Was do naszej galerii prac plastycznych i technicznych nawiązujących do afrykańskiej wprowadzenie do naszych warsztatów kupiliśmy książkę: Dzieciaki Świata. Jest to doskonała pozycja do naszego projektu, opisująca historię dzieci z różnych zakątków świata, a pierwsza z nich – tak samo jak i nasza podróż, dotyczy właśnie Afryki. Książka dostarcza nam mnóstwo informacji na temat danego miejsca, wypełniona jest pięknymi zdjęciami oraz opowiada historię z perspektywy maski – pomysły na prace plastyczneMówiąc o sztuce ludowej Afryki musieliśmy zacząć od afrykańskich masek. Maski afrykańskie mają różne kształty, kolory, wzory i z różnego materiału są tworzone. Jednak nie są one robione w celach dekoracyjnych, pełnią ważną rolę w rytuałach, obrzędach plemion afrykańskich. Są elementem ich kultu religijnego. My jednak skupiliśmy się na ich walorach artystycznych. Mamy dla Was dwa pomysły na stworzenie masek w stylu afrykańskim. Dzieci uwielbiają maski, więc będą miały wiele radości tworząc Potrzebne będą: rolki po papierze, ołówek, nożyczki, brązowa i biała farba, plastelinaNajpierw wycinamy kształt maski z jednej strony rolki oraz otwory na oczy. Następnie malujemy rolkę brązową farbą, a po wyschnięciu doklejamy nos i usta z plasteliny. Na koniec ozdabiamy dowolnymi Potrzebne będą: papierowy talerzyk, brązowa farba, pędzelek, brązowa i biała plastelina, kolorowe tasiemki, kolorowe koraliki, dziurkaczW drugim projekcie maski należy wyciąć w talerzyku otwory na oczy, a następnie pomalować go na brązowo. Po wyschnięciu doklejamy nos i usta i ozdabiamy talerzyk białą plasteliną. Na koniec wycinamy dziurki i przewlekamy przez nie tasiemki zakończone kolorowymi koralikami. Afrykańskie naszyjniki – prace techniczne Sztuka i rękodzieło Afryki to przede wszystkim biżuteria – bransoletki, kolczyki i naszyjniki. Biżuteria stanowi nie tylko dekorację, ale ma także znaczenie symboliczne. Świadczy ona o statusie społecznym i majątkowym, po biżuterii można rozróżnić mężatki od panien. Dzisiaj mamy dla was pomysł na przepiękne naszyjniki i będą: papierowe talerzyki, kolorowe farby, pędzelki, koraliki, słomki, klej, nożyczki, nitkaZ talerzyków wycinamy koła ze środka tak, aby pozostała sama obręcz. Następnie malujemy je w dowolne wzory. Takie naszyjniki można też dodatkowo ozdobić. My wykorzystaliśmy do tego koraliki i zawieszki wykonane z poprzecinanych słomek. Młodszym dzieciom można zaproponować wykonanie zwykłych koralików. Afrykańskie djembe – pomysły DIYMówiąc o sztuce Afryki nie można pominąć muzyki. Każdy z nas kojarzy charakterystyczne, afrykańskie rytmy, bicie na bębnach. Znanym afrykańskim instrumentem jest djembe. My postanowiliśmy stworzyć własne, kreatywnie z dostępnych nam materiałów:).Potrzebne będą: różnego rodzaju pojemniki plastikowe, u nas po jogurcie, wiaderko po serku, plastikowe kubeczki, taśma matująca, taśma malarska, czarny sznurek, kolorowe farby, markery permanentne, pędzelki, nożyczki, balony, koraliki, gumki recepturkiNa zdjęciach widzicie 3 różne wersje naszych bębenków, jednak zasada ich tworzenia jest taka sama, tylko kształty się zmieniają. Ważne jest, aby zarówno w pojemniczku stanowiącym górną, jak i dolną część instrumentu wyciąć otwory. Pudełeczka mające fabryczne wzory obkleiliśmy taśmą maskującą. Następnie dwie części łączymy ze sobą sklejając je taśmą (można także użyć do tego kleju na gorąco). Później odcinamy od balonika końcówkę i nakładamy na górną część instrumentu. Na nasz największy bęben zamiast balonu, użyłam taśmy malarskiej i pasek po pasku zakleiłam otwór, także powstała powierzchnia, wydająca dźwięki przy uderzaniu. Na koniec pozostało udekorowanie instrumentów. Za pomocą farb lub flamastrów można na nich namalować afrykańskie wzory, można też ozdobić je koralikami. Największy nasz bębenek obwiązaliśmy według afrykańskiego oryginału czarnymi chcesz udpostępnić ten pomysł na Pinterest, Google+ lub polecam poniższe zdjęcia :) Zapraszam także na blogi innych uczestników projektu:Podobne
W szkółkach futbolowych w Afryce hoduje się nawet kilkuletnie dzieci w celu sprzedaży do klubów w Europie. Godzą się na to ich rodzice, a właściciele klubów i a
W życiu spotykają nas różne nieszczęścia. Czasem małe, czasem ogromne. Nie do opisania jest jednak sytuacja, w której dzieci tracą swoich rodziców. Stają się sierotami. Skazane wówczas są na pomoc rodziny lub takich instytucji, jak domy dziecka. Państwo stara się zapewnić opiekę tym, którzy jej potrzebują, nie zawsze jednak potrafią zapewnić ja należycie. Istnieją takie domy dziecka, w których dzieci nie czuja się komfortowo. Część z tych placówek jest po prostu biedna. Dzieci nie mają własnych pokoi. Dzielą je z innymi dziećmi. Nie mają przez to prywatności. Muszą nieustannie przebywać w otoczeniu innych, co w konsekwencji może prowadzić do licznych kłótni i nieporozumień. Nie mają poczucia posiadania własnego miejsca. Przez obecność innych mieszkańców takiego domu, z którymi w dodatku nie są spokrewnieni, dom dziecka nigdy nie będzie prawdziwym domem. Często też brakuje zabawek, które dla młodszych dzieci są czymś koniecznym. Brak zabawek i innych drobiazgów, których nasze dziecko ma pod dostatkiem, jest bardzo uciążliwe dla mieszkańców domów dziecka. W domach dziecka brakuje też wyposażenia, które umożliwiałoby rozwijanie różnych umiejętności podopiecznych. Nie mają pomocy naukowych, które pomagają w nauce, które rozwijają. Placówki zapewniają opiekę i obowiązkowe wykształcenie, ale nie są w stanie umożliwić rozwijania hobby każdego pojedynczego podopiecznego. W domach dziecka nie ma do tego możliwości. Związane jest to z brakiem środków finansowych, ale również z brakiem odpowiedniej kadry pedagogów. Opiekunowie muszą dbać o większą liczbę dzieci, co nie umożliwia skupienia uwagi na potrzebach każdego dziecka z osobna. Zdarza się jednak, że różnego rodzaju instytucje charytatywne działają na rzecz domów dziecka. Wspierają takie domy. Często też fundują wszelkiego rodzaju wyposażenie do domów dziecka. Dzięki takim akcjom dzieci wychowujące się w domu dziecka, mają lepsze warunki do życia. Ważne jest zatem, abyśmy wszyscy wspierali ich działalność. Ważne, aby każdy z nas umiał podzielić się tym, co posiada. Bywa jednak, że niektóre dzieci nie trafiają tam z powodu braku rodziców. Nie jest to sytuacja przyjemna, kiedy dzieci musza być rozdzielone od swoich rodziców. Kiedy nasze dziecko trafia do domu dziecka, to musi znaczyć, że nie potrafimy zapewnić mu godnych warunków do życia. Powinniśmy robić zatem wszystko, by nasze dziecko miało zapewnione godne życie. Nie możemy pozwalać sobie na takie błędy, które w skutkach odbijają się na naszym dziecku. Niestety coraz więcej jest przypadków, w których wszelkiego rodzaju patologie, alkoholizm rodziców oraz bark jakiegokolwiek zainteresowania dziećmi ze strony rodziców powoduje, że do domów dziecka trafiają kolejni wychowankowie. Nie pozwólmy, by nasze nieodpowiedzialne kroki zaważyły na dalszym życiu naszego dziecka. Nasze dziecko to nie jest nasza własność, nie nasza zabawka i dlatego nie powinniśmy je tak traktować. Nie pozwólmy, by trafiło do domu dziecka, do miejsca, które nigdy nie zastąpi im rodzinnego dziecko, dom, opiekaKatalog podstron
adopcja [at]dzieciafryki.com. tel. 22-381-27-74, 601-319-878. wt./śr./cz. 10.00-16.00. Dołącz do Ludzi Pięknych Serc, wspierających sieroty lub dzieci z najbiedniejszych rodzin oraz młodych, zdolnych, ubogich uczniów lub studentów. Dzięki edukacji najmłodsze, afrykańskie pokolenie zmienia sposób myślenia, poszerza horyzonty, widzi
W Kenii, podobnie jak w wielu innych krajach słabo rozwiniętych, pomoc socjalna nadal jest w powijakach. Są ośrodki, sierocińce, finansowane przez państwo, jednak w praktyce to bardziej „ochronki”, gdzie dzieci są doglądane, a ich liczba w danym ośrodku przekracza kilkadziesiąt, a nawet kilkaset. Nawet jeśli za prowadzenie takich ośrodków biorą się osoby z zapałem i chęcią zmiany (lub właściwe osoby są wyznaczane na te stanowiska), w zetknięciu z rzeczywistością ideały upadają szybko. Od roku 2015 wspieramy dzieci – zdrowie oraz niepełnosprawne z sierocińca w Nakuru w Kenii. Sierociniec powstał w kwietniu 2011 roku na obrzeżach miasta. Wyróżnia się na tle podobnych struktur w kraju przede wszystkim tym, że przyjmuje dzieci bardzo małe (od narodzin do kilku lat życia) oraz dzieci niepełnosprawne – w tym dzieci z porażeniem mózgowym. Jest prowadzony przez jej męża oraz jedną z ich córek. Pomagają im 4 opiekunki oraz chłopak, który w zamian za mieszkanie i wyżywienie pilnuje domu i wykonuje drobne prace domowe. Do tej pory placówka funkcjonowała głównie z datków otrzymywanych od kilku byłych wolontariuszy oraz darowizn pochodzących od bogatszych rodzin kenijskich z okolicy, ale małżeństwo dokłada wszelkich starań, żeby ich dom był samowystarczalny. Posiadają 20 przepiórek, których jajka sprzedają okolicznym rodzinom. W połowie 2015 roku rozpoczęli także niewielką produkcję jogurtu na potrzeby własne oraz odsprzedaży. Mimo tego nieustannie brakuje stałych funduszy, które zabezpieczałyby podstawowe potrzeby bytowe ich placówki. I tu wkroczyła Fundacja z pomocą skierowaną na zaspokojenie podstawowych potrzeb dzieci. Jako Rodzic adopcyjny jesteś ważny, choć w tym przypadku nie jest to program adopcyjny – edukacyjny, a bardziej wsparcie bytu dzieci chorych. Dom dziecka prowadzony przez Reginę nie jest państwową, a prywatną placówką. Założonym z potrzeby serca. Dzięki temu nie musi być w nim minimum 35 dzieci, a kilkanaście. Taka ilość pozwala zapewnić wszystkim niezbędne minimum matczynej troski i zainteresowania oraz poczucia wspólnoty z „rodzeństwem”. Relacje są zachowane, łatwiej także dostrzec emocje i potrzeby wszystkich dookoła, by zareagować na czas. Regina i jej mąż wzięli także na siebie najtrudniejsze – pomoc dzieciom z niepełnosprawnościami, także zaawansowanymi. One mają podwójnie trudno – nie tylko sieroty, ale także jako dzieci w rodzinach. Niepełnosprawność jest piętnowana, lokalne wierzenia mówią o karze, a zabobony najgorszego sortu wskazują także na konieczność uśmiercania „takich” dzieci zanim sprowadzą zły omen na rodzine lub wioskę. Sytuacje bywają dramatyczne. Mieliśmy i mamy do czynienia z kilkudziesięcioma placówkami w krajach Globalnego Południa (m,in, Afryki) i w 99% placówki te przyjmują dzieci i..zatrzymują je. Po prostu. Do pełnoletności. Tak po prostu jest. Sieroty trafiają pod kuratelę i należy na nie łożyć do pełnoletności właśnie w domach dziecka i ośrodkach opiekuńczych lub wychowawczych. Odchodzą jako osoby pełnoletnie lub uciekają jako nastolatki, a niejednokrotnie kilka lat przez osiągnięciem dojrzałości. Faktem jest, że dokumentowanie urodzin dzieci, przejmowanie opieki prawnej nad dzieckiem, które zostało bez rodziców etc odbywa się tam na zasadach nieznanych ludziom w Europie. Dzieci w dużej mierze traktowane są jak „rzeczy” – szczególnie na terenach wiejskich – a opiekę nad nimi przejmuje członek rodziny lub ktoś z wioski, w zależności od tego kto ma takie możliwości, poziom empatii lub potrzebę wzięcia do siebie dodatkowych rąk. Pobudki bywają różne – jak wszędzie – i już nie dziwią. Posiadanie dzieci pod opieką i trzymanie ich w placówkach ma uzasadnienie ekonomiczne. A sytuacja prawna dzieci nie ulega zmianie, bo nikt się o to nie stara.. To problem wielu placówek, choć mało sie o tym pisze. Całe szczęście nie wszystkich. Regina złamała schemat. Okazało się, że zbudowanie dziecku dokumentacji nie jest syzyfową pracą. Jej celem nie jest zatrzymanie dzieci, a znalezieni im rodziny. Jak sama mówi – tylko w dobrej rodzinie dziecko ma szanse dojrzewać prawidłowo i rozwinąć skrzydła. Dlatego właśnie jej celem jest przede wszystkim faktyczna adopcja dzieci. Regina wyszukuje rodziny Kenijskie, które borykają się z problemem bezpłodności lub mogą adoptować kolejne i są w stanie zapewnić dziecku miłość „na wyłączność „i dobry start. Jako były pracownik socjalny nie pragnie „ochronki”, a przygotowuje przygarnięte, znalezione, przyniesione lub przyprowadzone dzieci do życia w rodzinie. Nie jest to łatwe, szczególnie w przypadku dzieci z rodzin patologicznych, które nie chcą zrzec się praw rodzicielskich lub dzieci znalezionych na śmietniku, porwanych, dzieci ulicy. Nie jest to jednak niemożliwe i z sukcesem wprowadza plany w życie od 5 lat. Kilku Podopiecznych juz znalazło domy rodzinne. Wcześniej możliwe były także adopcje międzynarodowe (głównie kraje skandynawskie, z którym jest podpisana przez Kenię stosowna umowa(, ale od listopada 2014 rząd Kenii wstrzymał procesy adopcji międzynarodowych i czekamy na wznowienie, ale to na pewno potrwa. Ważne jest także, że w Kenii praktycznie niemożliwa jest adopcja dziecka chorego, chyba, że właśnie poza granice kraju. Dlatego dzieci niepełnosprawne, które Regina wzięła i weźmie pod swoje skrzydła, zostaną z nią i jej rodziną być może do końca życia, jeśli prawnie nie uda się przeprowadzić adopcji. To na jej barki spoczywa ich utrzymanie, wychowanie i otoczenie miłością. I ma tego świadomość dlatego szuka wsparcia osób indywidualnych, takich jak Ty. Dzieci chodzą do szkoły, przedszkola lub są pod opieką Reginy – w zależności od wieku. Można przystąpić do adopcji niepełnej – czyli opłacać część kosztów. Można także pomóc w formie stałego zlecenia lub jednorazowo w wybudowaniu im domu, szczegóły tutaj: Koszt adopcji dziecka z Nakuru to ok 59-60 USD miesięcznie (ok. 230 zł). Koszt roczny to 700 USD (za rok kalendarzowy). Płatności można dokonywać w dowolnych ratach lub w całości. Ważna jest decyzja, któremu z naszych dzieci chcą Państwo pomóc. Można wysłać do nas maila, w którym określi się preferowaną płeć dziecka. Jesteś zdecydowany na bycie Rodzicem lub nie znalazłeś ważnej dla siebie informacji w naszych zakładkach? Napisz na adopcja@
. 185 250 266 421 312 514 264 569
dzieci w afryce domy